Dzień z życia pewnego poety
zajmuje honorowe miejsce
w loży własnego umysłu,
czekając na kolejny spektakl
swoich akrobatycznych wizji.
W południe zazwyczaj siada
na filozoficznym kamieniu,
sypiąc koanami jak z rękawa
lub żonglując surrealistycznym
żartem z domieszką makabry.
Wieczorami na przemian
kocha i kłóci się z muzami,
notując wszystko wytrwale.
Bioderka, miłość, czy żale,
cóż nie jest do opisania?
A nocą… nocą zaczyna tworzyć.
Waży słowa swoimi zmysłami,
bada ich częstotliwość sercem,
przesypuje pomiędzy palcami,
łączy, dzieli, szlifuje, oswaja…
I nikt nigdy nie wie,
on sam tym bardziej,
czy w jego nowym dziele
będzie można popływać,
popieścić je jak nagą rzeźbę,
czy tylko na nie popatrzeć.