Oda do „umarcia” na balkonie
W którym zabrakło powietrza
Oddechy stały się głębsze
Policzki zapewne bledsze
Pomimo okien otwartych
Puls słabszy, cichszy, wytarty
Ja w niepewności swetrze
Z ciasno utkanych snów
Milimetr po milimetrze
Uleciał ze mnie duch
To co zostało - to ciało
Ciało się zastanawiało:
Osunąć się tak nieładnie..
I czy podniesiesz gdy padnę ?
I czy mnie weźmiesz do łóżka?
Pustą już jak wydmuszka
Umarłam tam z ciekawosci
Chodz skoczyć byłoby prościej.