metamorfozy
które w szpitalnych salach. odartych ze skóry
zachodzą wolno ale. wśród infrastruktury
ubogiej i zużytej. wręcz budzącej grozę.
wciąż zadziwiają sobą proste moje serce.
i choć, krajobraz kiepski. sonetu niegodny
wciąż wpycha się pod palce. jakby widza głodny
i by być tłem przemiany zabiega naprędce
Bo oto zwykły, szary, statystyczny człowiek
w pacjenta się przemienia. bliższym przez to staje
przyjacielem współbraci. bezradnym spod powiek
płynącym łzom cierpienia. z pomiętej powstaje
pościeli walcząc z bólem. nadziei orężem
motylem stąd odleci. lub choćby gołębiem