Ona
i milczy jak na rozkaz.
Krzyczę że nic nie znaczy,
choć sam czuję inaczej.
Ciskam kluczami pod drzwi
i zbiegając schodami,
ślepo wpadam na kogoś.
To znak... los jest na straży.
Ona... pewnie mnie kocha
od zera do miliona
a bolączka jej serca
wibruje w mojej głowie.
Przeklinam zamek w kurtce
i steruję myślami,
jak w książkowym obłędzie.
Może już oszalałem?
Ona... patrzy przez okno
- mieszkanie na poddaszu,
poznało gorzkie słowa.
A ja... tłumię tę gorycz.
Obok pusty przystanek
rozbieganych tramwajów,
zaprasza na wycieczkę.
Jadę... na Plac Wolności.