Kojące światło (Dzienniki melancholika)(III)
Czaszka pęka !!! Zbyt dużo pęt oplatających każdy skrawek ciałopalności. Do tego te świdrujące trąbki! Przestańcieeeeee!!! Odpuście chociaż na chwilę! Wyrwać i tak się nie mogę! Idźcie, powiedzcie swemu panu, by zatrzymał wibracje nim nastanie noc! Silę się na trzeźwy osąd własnego "ja" i ludzkich ułomności, lecz kiepsko mi idzie. Wiem że rozliczyć mnie chce za każdą zwłokę, za każde wahanie. Za każdy sklep, za każdą stację, nawet za perswazyjny pęd. Raz jeszcze błagam - powiedzcie mu że to zbłąkany sen... Z łakomstwa powstaje diabelski zmierzch. Ze słabości Rogacz wciąga najmniejszą podatną łzę. Światło kuleje tam gdzie krwiożerczy zew...
Dzień siedemnasty.
Runęła cała konstrukcja. Są ofiary. Miał być przełom a wpadłem w tarapaty. Wybaczcie mi...
Dzień osiemnasty.
Tunel połknął mnie w mgnieniu oka. Zdążyłem zaledwie ze śniadaniem. U wylotu rozpromieniony kontur pozytywnych zmian. Podziwiam i pragnę uwierzyć w osobliwości moc. Powiernica północnych wiatrów, patronka starej menory i ziarno spokoju w odmętach chaosu. Nie chcę zawracać; dobrze mi tak. I moja psinka pełna radości wraz ze mną. Zaciągam się świeżością pulsujących promieni. Gdy wrócę, ustawię lustra płaszczyznę na podobne koordynaty. Istnieją na pewno fotopleniczne światy bez chorób, wojen i nadrzędnej kasty. Ufam światłu...
Dzień dziewiętnasty.
Mój poczciwy sąsiad nieświadom odjazdów, czyniących w ludzkim mózgu toksyczne zmiany. Normalnym chce być choć to lekoman. Strzyże w ogródku trawnik i powtarza mi co chwilę - " Sąsiedzie mówię prawdę. Kiedy księżyc w pełni czas to dla zmory. Na kogo trafi na tego bęc. Sąsiedzie zapewniam cię że to nie przechwałki. Zmora szuka słabych." Ciągle słyszę tę historię jakoby księżyc był zleceniodawcą ziemskiego zła. Szkoda że chłopina żre tablety jak ziemniaki, bo może bym miał ochotę czasem podyskutować. Ale on ma swój farmakoidalny barszcz który popija każdego dnia; głowa puszką monodramów. W sumie dobrze że szczegółowo mnie nie zna...
Dzień dwudziesty.
Spłonął... A ja nie oponowałem...
Dzień dwudziesty pierwszy.
"Czy świadek potwierdza że w tę feralną noc widział ogień, który szarżował po bezdrożach perturbacji?" Tak widziałem. "Czy świadek był obecny, przy procesie wodnej manifestacji sercowych roszad?" Tak byłem. "Czy świadek zauważył owej nocy wirujący tuman pędzony szaleństwem wiatru?" Tak zauważyłem. "Czy tejże nocy świadek przyjął od gwiezdnego gońca garść dukatów, w zamian za ziemię splamioną krwią przodków?" Tak przyjąłem. "Świadek jest wolny." Mogę odejść ale wyrok przypomni o sobie , jeślibym zwątpił w upór pobratymców. Kończąc marnie; wskażą na mnie. Wina jednak ulgą w cyklu psychicznego kieratu...
Dzień dwudziesty drugi.
Na gruzach podświadomości wyrosło drzewo. Z jego czubka obserwację słońca prowadzi moje ego. Nie przeszkadzam mu bo i po co. W światłoczułym pryzmacie , dusza drzemie jak pod ciepłym szalem. Niechaj odpoczywa...