Bogumił i Joe
Ilu aniołów mieści szpilka
Pewnego razu
Na Dzikim Zachodzie
Było ich kilka
Krążyli dookoła sklepu
W którym sztucery i gitary
Mydło i noże
Wiecznie sprzedawał
Bogumił stary
Kręcił się wokół tak nerwowo
Że aż wiewiórczym ruszał pyszczkiem
I chcąc być dobry
Wznosił raz po raz
Akty strzeliste
Ja w szkole miałem same piątki
Modlitwa chroni mnie od grzechu
Żyję dokładnie
Jak chce miasteczko
Mam dyplom cechu
Tylko wariaci lgną na prerię
By tam postrzelać w strasznym świecie
Gdy ja porządnie
Układam książki
Żonę i dzieci
I kręcą głową aniołowie
Komuś się na ziewanie zbiera
Kiedy spod sklepu
Dochodzi głośne
Rżenie ogiera
To Joe z impetem drzwi wyrywa
Na stół ląduje złota gruda
A on już pijąc whisky krzyczy
Widziałem cuda
Gdy słońce płonie w Arizonie
I wiatr kryształy rude niesie
I chwali Boga żywy człowiek
Z każdym oddechem
Kiedy horyzont masz za żonę
W ogniu wypalisz swój los własny
I każdy sufit, każdy papier
Będzie za ciasny
Ze spustu nie opuścisz palca
I nie masz komu krzyczeć „ratuj”
Lecz kiedy przestrzeń twarz osmoli
Nie chcesz powrotu
I może ja się nie spowiadam
Lecz Jeff mi umarł na kolanach
I tak wróciłem dziś w galopie
Szukać kapłana
Bo zbyt poważne wiodę życie
Na prerii, na podkutych nogach
I czyja może być powaga
Jeśli nie Boga
Kolejną szklankę i opowieść
Pełną zdrad, złota i rozpusty
I żalu, gór i świtów ciągnie
Joe Złotousty
- Jak w strasznym świecie żyć bez strachu?
Jak się na prerii trzymać cnoty?
- I serce Bogumiła staje
Z obcej tęsknoty
Był tylko Bogu ducha winien
Nigdy nikomu nic nie wisiał
Do nieba puka więc z pieczątką
Oraz z podpisem
Bez wstydu otarł Joe łzy z twarzy
Bo Joe to nigdy nie umiera
Tylko odjeżdża w zachód słońca
Stara cholera
A aniołowie znad miasteczka
Kiedy ucichło dzwonów bicie
Fruną za jego kapeluszem
Fruną za życiem