Byłem - To tyle
Ustami przebierałem miałki papier codziennych gazet
Język obleczony cierpkim smakiem tuszu drukarskiego
Nie miał nic do powiedzenia ponad ten atrament
Parę zwrotów wpojonych przez matkę: proszę, dziękuję, nawet przepraszam
Parę przekleństw z dziecinnego podwórka – ich cytować nie będę
I pacierz. Najpierw na klęczkach, potem w biegu, po spowiedzi, czasem, w ogóle…
Ale wiem, że nadal umiałem
To tyle.
Politycy się zmieniali. Pogoda jeszcze szybciej.
Rozmowy z sąsiadami ani trochę.
Żona nie akceptowała pustych, jałowych uprzejmości,
Więc nie rozmawialiśmy.
Nie wiem jakim cudem kiedyś, dawno, dawno
Powiedziałem ‘kocham’
Później często chciałem,
Ale słowo to zagubiło się gdzieś w moim słowniku.
Zwykła walka o przetrwanie!? O byt? – bez jakiejkolwiek walki!?
Bez adrenaliny, bez ryzyka, bez emocji!?
Idę do pracy, wracam, w duchu chwalę obiad, oglądam telewizję…
Byłem porządnym, uczciwym obywatelem
To tyle.
Umarłem
Nieszczęśliwy wypadek
Chyba. Nie pamiętam - wszystko się stało tak szybko!
Wspaniały pogrzeb. Obecni wszyscy sąsiedzi. Nostalgiczne dyskusje.
Tymi samymi słowami opatrywali gazeciarskie nekrologi
Zalatujące tuszem drukarskim.
Żona płacze – nie ma już ukochanej osoby, nie ma z kim porozmawiać, nikt nie powie kocham.
Co to będzie?
Ale znów idzie do pracy, wraca, robi obiad, sprząta…
Przy włączonym telewizorze
Właściwie nie odczuwa mojej nieobecności
Nawet nadal śpi ściśle na swojej połowie
Bojąc się choćby dotknąć mnie kawałkiem swojego ciepłego, stęsknionego ciała
O, jak ja ją kocham!
…
To tyle.