bez adresu
czasami szelestem poniesie nutę nostalgii
jak brunatny liść by zasuszyć między kartkami
na dowód że kiedyś już tutaj była
wdziera się do duszy lisim krokiem
by zagrać na najczulszych tonach tęsknoty
będę jej partnerować łzami wśród dni
kiedy bezskutecznie wołam imiona najbliższych
dźwięcznie spływają po zamglonych szybach
niebieskie smętki tworząc niewielkie kałuże
ludzkich niedoskonałości a ona nie zbaczając
idzie w czerwonych kaloszach po swoje
prowadzi do parku i na obrzeżach znanej ławki
przysiadam z nią otrzepując z ramion smutek
babie lato - niteczki co przez chwilę jak woal
zakrywają twarz zmęczoną przemijalnością
później nazbieram liści roześlę
jak różnobarwne telegramy
na nieaktualne adresy by dać znać że jeszcze.
jestem w drodze a kiedy dotrę z zimnymi dłoniami
z uśmiechem zerknę z góry na swój grajdołek