Poranek wśród traw
jakby nie chciał zbudzić wszystkiego naraz.
Słońce dotyka liści i ramion,
rozsiewa złoto po skórze ziemi.
Trawa — zielona, miękka jak szept —
ugina się pod ciężarem rosy,
która błyszczy, nie pytając dlaczego.
Każda kropla to chwilowe istnienie.
W powietrzu unosi się zapach nowego,
który jeszcze nie zna końca.
Ptaki przecinają ciszę
nie wiedząc, że robią to z taką gracją.
W tej spokojnej chwili
świat wydaje się łagodny
i przez moment —
ja też.