w przedsionku umierania
jakich już prawie nie ma
przy dębowym stole
zmęczony człowiek
siedzi i wzrokiem naiwnym
penetruje drogę
nawet listonosz
rzadko tu zagląda
sąsiadom zostawia pocztę
a starzec
nad szklanką samogonu
odprawia rytuał
skręcania papierosów
bez nich pewnie by umarł
a tak trzyma się
chociaż ślady moczu
zdobią każdy centymetr podłogi
i jeść czasem trudno
gdy skręca w pół
przeklęty ból
on wie że niewiele czasu
jeszcze pozostało
poczerniała noga
jakby obca
bez czucia ciąży
lecz własna
niech towarzyszy nadal
nikomu innemu się nie przyda
kolejny łyk procentów
łagodzi niepokoje
w piecu jakby przygasło
do diabła z nim
ciepło przecież
ze szklanego flokonu