***
W skały wiecznym cieniu,
Lotu ptak szukał końca,
schronienia w kamieniu.
Zbudował swój azyl - dom stały wśród zawiei.
Nad domem przyjaciele - strażnicy szybują,
baranków białe stada płynnie w świat wędrują.
Z nieba przestrzeni różne cuda zauważą
Ponad skał smukłym grzebieniem krople czule zważą.
Wśród gór wesołe kwitnie życie! Drozdy miłe,
gniazdo wiją, śpiewają! Dają sobie siłę!
Płynie czas, chmura w deszcz się perlisty rozpuszcza.
Odpływa. Wtem otoczy ją nieznana puszcza!
Tam znowu słońca fala z ziemi ją pochłonie.
I znowu skończy mędrsza w białym nieboskłonie.
Znów horyzont ujrzy daleki - nieskończony!
Na nim statek, ku fali godnie pochylony.
Żagle białe różany wiatr wypełnia świeży,
A poza rufą sznur delfinów z pieśnią bieży!
W szczęściu chwili - w słońcu - ktoś bystro zauważy,
wzdłuż statku błyszczy rząd magicznych tatuaży!
Tam maszty dwa ku sobie czule się skłaniają.
To one swoje prawo na wodzie nadają!
Tam nie ma na pokładzie innych marynarzy,
niż dwu drewnianych - losu własnego rzeźbiarzy!
Tam, maszty martwe zwykle, żywymi zostają,
I z delfinów pieśnią za ręce w tańcu stają!
Lecz czas płynie.. Oto w składnym olinowania
gaju, przeskakuje iskierka zawahania.
Za nią mrowie błysków ośmielonych podąża,
To Elma zimny ogień za masztami zdąża!
I oto cisza! Chłodna, martwa niewygodna!
Bywa tak, że cisza naturze dzikiej zgodna,
burzę wróży - choć sama zda się tak pogodna.
Zmierza ku masztom ściana czarnego natarcia!
Zdolna do wszelkiego ciepła z duszy pożarcia!
Żagle w trwodze piekielnej prędko są zrzucane!
A cień gardziele rozpościera obłąkane.
Na nic tu dwóch największych marynarzy zgoda,
przeciw światu kaprysom - siłom godnym boga!
Chociaż śmierci chcieli się zawczasu wywinąć,
przyszedł moment, walka - teraz żyć albo zginąć!
Niewinni przespali cichych drozdów popisy,
znak nadciągającej z daleka nawałnicy.
Teraz ona tuż - staną przeciw żywiołowi,
Szatana w duszy ludzkiej mrocznemu udziałowi.