wieczór rzeźbi powietrze w greckie wzory
zawładnięty wilgocią. małymi łyczkami
spijasz słowa skondensowane jak słońce
u styku ud. wspinasz się powoli po nagich
urwiskach. dłonie rozpełzają się niczym domki
uczepione klifu. czekają na nie cieniste zaułki,
duszne od zapachu rozgrzanego powietrza.
pragnienie przesącza się przez palce,
łasi jak koty pod stołami greckich tawern.
dzień nie może się domknąć bez zachodu
słońca skąpanego w czerwieni. ust
nie zamyka nawet cisza urwanych oddechów.