Ciemność adaptacyjna
znów
nie wbiłem się w klucz
ogółu
kluczę tylko między
słowami echem poszukiwań
niesionymi
żurawim zachwytem
powtarzalnie
tłukę z myślami obdrapując
plecy
o marmurowe chmury
gdzieniegdzie
pochodnia oczu zroszona
ciekawością
wisi u szczytu ściany
percepcyjnie władczo
na czczo karmię się tym
wierszem
jestem coraz większy ale dziwnie
miałki miękki niezauważalnie
lądując na końcu
języka
przeciskam się przez
zęby
jak wydzielina krwotoczna
otwieram jedynki
siadając na
wargach
wypluwa mnie codzienne
światło
wtedy
flegmatycznie poruszam
swym
stawaniem się
drgnięcie
przydeptało istnienie nocy