Ona
w świetle południa
Zapalam iskrę surrealizmu w korytarzach racjonalności
Słoną bryzą koję upał codzienności
Jak fiolet duszy z oranżem ciała
daję czystą czerwień istnienia
Zaklinam wiatr by dął w twoje żagle
Światłem latarni mrugam przez gęste mgły zwątpienia
Ułaskawiam passę co kładzie się lekko
na twoje dłonie za sterami okrętu
Smagany wichrami żeglarzu
z policzkiem szorstkim jak kora dębu
Zarzuć kotwicę -teraz i tu
w mojej bezpiecznej przystani
Wtedy zamknę w sobie cała naturę
:róże i lilie ,gwiazdę,morze ,wiatr ,księżyc ,słońce
Alchemię tworzenia wplatając między nasze imiona