młodość nie wieczność
Zginął smutnie tam, gdzie to morze łez wylanych.
I z mej młodej twarzy nie zostało mi już wiele,
zniknął blask, tylko szarość w nagim ciele.
Gdzie podział się błysk tych oczu zranionych,
co mi ich zieleń o wiośnie wspominał?
Kochałam w nich widzieć duszę przejrzystą,
teraz ich bladość mnie co dzień dobija.
Słońce nie tuli mej głowy już czule,
ciepłem nie raczy dotknąć leciutko.
Brąz włosa starł się ze starą siwizną
i z każdym wdechem milej mu niknąć.
Myślę o latach - tych dawnych, minionych,
gdzie szczęścia nie znałam przez głosy kłębione.
Każdy z nich mówił, że brzydka, niezgrabna.
Każdy z nich mówił, że zły ze mnie człowiek.
Śmieję się z łez wylanych przez chłopców,
co o kochaniu prawdy nie znali.
Każdy z nich cierpiał przez ból swój istnienia,
Każdy też wracał do mojej przystani.
Wspominam te rany zadane przez siebie,
a blizn tych tysiące utulam z miłością.
Kiedy tę młodość straciłam przez palce?
Kiedy starości dałam się dotknąć?
I z łoża pożegnań wspominam te twarze,
co kochać w tym życiu mi niegdyś przystano.
I z łoża pożegnań wspominam tę twarz,
co miłość swą znała, jak nikt inny znał.