W czterech ścianach na kołach
senna mglistość to przywara.
Rześki opar dzień oznajmia
a mnie ranek serce kala.
Posłuch gaju rzeczą zwiewną,
dyktowany drzewnym słupom.
Pikiem leci dosyć pewnie
echo nocy gąszcze łupiąc.
Polny dywan jakże wzdęty,
rosą szklony, zżarty mrokiem.
Wydobywa chłodu drętwość
jakoś biernie, tępo trochę.
Drogą idzie niewieść młoda
z galanterią wręcz paryską.
Smukłej pozie taka moda,
może piękną sprawi przyszłość.
Tak codziennie w okno patrzę
- kalkowana moja dola.
W czterech ścianach już na zawsze,
żywot marny na dwóch kołach.