Cisza listopadowa
Listopadowa cisza – zanim w grudniowym, świerkowo-korzennym aromacie odezwą się, zrazu ciche, przybierające na sile, dźwięki kolędy.
Potem z wielką pompą przyjdzie na świat styczeń, witany hucznie.Lutowy wiatr powieje krócej niż inne, marzec odezwie się miarowymi kroplami topniejących sopli lodu. I już kwiecień, co dnia budzony i usypiany donośnym gwizdaniem kosa, już maj rozsłowiczony, co napełni serca tkliwością. Czerwiec rozbrzęczany owadzim pośpiechem rozgrzeje wyobraźnię, nakreśli plany. Potem rozpachnie się, rozleniwi lipiec, zahuczy burzą, ukołysze ulewą. Sierpień rozświerszczy świat, rozsłodzi i ozłoci. Dojrzalszy od nich wrzesień cichym poszumem i kroplami deszczu, odgłosem spadających owoców uświadomi, co jest ważne, zamyśli. Po nim, miodnym powietrzem, z melancholią przypłynie kryształowo-gwiaździsty październik, zerwie dojrzałe jabłka i orzechy, zatańczy ostatni wietrzno-liściasty, wielobarwny taniec.
I już – listopadowa cisza.
Tylko szelest, tylko wiatr. W tej ciszy zamglonej niesie się wyraźnie najlżejszy, odległy dźwięk. Westchnienie uplecione tęsknotą, ufna prośba opleciona modlitwą. Miarowe kroki, biało-czerwony łopot, cichy jęk wiatru między mogiłami, szelest ostatnich liści.
Krótki dzień, prędki zmierzch, migotliwy płomień świecy.
Listopadowa, zamglona cisza, która przemawia najgłośniej.