BEZ WZROKU
Ceruj, bo gubię swój krok.
I oczy moje patrzyły lękliwie,
Lecz spowił je mrok.
Wyciągam rękę ufnie w niepewności –
Uderzam o stół; boli, lecz nie widzę,
Czy zostaje siniak na palcach kości.
I właśnie tego się wstydzę.
Łóżko i sen są moim schronieniem;
Jedynie śniąc doświadczam obrazów życia.
Każde otwarcie oczu nie jest już przebudzeniem –
Jak mam być dumna, skoro potrzebuję kogoś do własnego ciała okrycia?
Mówią, że po szoku zawsze jest depresja,
Lecz nie ma się co przejmować, bo to zaakceptuję;
Ułomność, która mi się przytrafiła jest jak represja –
A ja nie wiem za co pokutuję...
I mówisz mi o pięknie, którego już nie doświadczam –
Jak możesz obiecywać, że wszystko będzie dobrze?
Wspomnieniami, ostatnimi obrazami, swój umysł przytłaczam –
Choć wiem, że to niezbyt mądrze.
Jednak chcę pamiętać –
Przecież wyobraźnia nadal działa.
Opisuj mi wszystko – nie dam się opamiętać!
To jest jedynie przeszkoda ciała.
Mów do mnie –
Przesyć mnie słowami.
Mów do mnie...
Od teraz żyję usłyszanymi opisami.