Dziękuję, nie tańczę
To miejsce dobrze mi znane - głośna myzyka, wypłukana whiskey z colą, czasem bezsmakowe piwo. Tego ostatniego szczególnie nie toleruję.
Dookoła tłumy.
W idyllicznym rytmie pachnącym alkoholem
i nieprzespaną nocą, tańczą.
Kilku znajomych
z poprzedniej pracy. Wychodzę tu, bo ich uwielbiam. Kaśka czasem rękę w moim kierunku wyciąga - dziękuję, nie tańczę. Jest cudowna, umie się bawić. Chciałbym zatańczyć, ale zwykle - dziękuję, nie tańczę.
Cholerny klub w podwórzu kamienicy. Kiedyś tu odleciałem, ale tylko raz,
nie mam głowy. Lubię tę długą wijacą się piwnicę zakończoną małym parkietem, dwoma słupami
i barem.
Bywa, że w ogóle z nikim nie rozmawiam. Albo zdawkowo jedynie. Tylko siedzę, obserwuję, nawet nie myślę... Ktoś zagaduje cienkim dowcipem, ale - dziękuję, nie tańczę. Choć doceniam intencje. One zaś tańczą, dziwne jakie są mądre w tym tańczeniu. Podziwiam, należy się podziw. Są od nas lepsze.
Jestem tam inny, jestem sobą, przez te kilka godzin... nic mnie nie obliguje, nic na mnie nie napiera. Gdybym tylko jeszcze tańczył. A tak -dziękuję, nie tańczę.