Prunus armeniaca
wszystkie liście.
Wiatr o tej porze
nie pieści.
Wyzbierał z ziemi
cały gniew!
Porusza gałęziami,
szaleństwem huczy.
Jakby chciał strząsnąć
nagość drzewa,
lub obudzić
z letargicznej iluzji...
Zwariował!
Potem ono.
Spostrzegł pierwsze pąki,
na tle białych płatków
z nieba.
Przyszedł mróz,
za nim zima, zazdrosna
o zieloną przestrzeń
między jej puchem.
Wiatr jak to wiatr,
odleciał.
Została morela,
W pół martwa,
w pół żywa.
Kiedy wrócił ugładzony,
ten podmuch gwałtowny!
Zastał skromny pieniek,
wśród mchu umoszczony.
I jedyne co stało
się wieczne,
to sen....