Pulp Fiction
Odlatują akweny łez łyse oddalone polany chodzą chmury po niebie jaskółka sama jest wiosną jej lekkość i fantazja czy to pycha dla samej sztuki to robi się tak porywa a może przewodzi prąd bezprzewodowo kotwiczy mocnym skrzydłem srebrna pośród kropel żyznego poranka ziemi ciemnej snami ziemi tej samej na chleb
Rozprawiają pieczary gotują się zaklęcia korony na kominach lśnią właściwie nic się nie zmieniło otworzyć okno z tej strony czy z tamtej co ty robisz z tymi włosami nad kotłem bulgotu nie chcą się ujarzmić strażackie węże cały rój to wszystko nie na nic więcej przychodzą ze światłem mijają próg jest niespokojna spokojem zapowiedź much to świetliki
Idzie jak wełna jak babie lato buczenie młynka do kawy zmywarki zamrażarki kserokopiarki krajalnicy mikrofalówki krótkofalówki domofonu piły motorowej o drzewa końcu czubku piramidy Maslowa
Chłodzimy się w lodach kolorowych wafelkach cukru o słodki dniu wiosenny jaki tu dzisiaj ruch koafiur torebek portmonetek w świetle tańca perfum i smaku a gdzie tam lato jego fale magnetyczne jak włosy napastnika po zdobyciu bramki
Lampionie gaszący troski słodyczy dnia jasnego słoneczniku w wazonie ten przy którym inne bledną co dzisiaj zamierzasz gdzie kroki skierujesz otwierają się zamknij i pałace mosty zwodzone idą w górę
Mnichu w przebraniu idziemy lochem ty trzymasz pochodnie moja gaśnie żarem wspomnień wzdłuż ścian nocy drapanych pazurem i nagle komnata jasna jak płomień tylko ty tak potrafisz zapadnie szafoty ominąć szafir tak wyrzeźbić żeby nie zaginał a odnajduje się odwagi sam wyciągasz rękę nie da się inaczej jak patrzeć
Przynosisz mi szczęście zjawo w zbroi z moreny kawałek choćby chusteczki mi starczy bo kiedy polegnę jak młodzieniec nad ranem pastwić się nie będą nad relikwia najświętszą przychodzisz jak orzeźwienie utkana w liliach te rozszczepione promienie to twoja suknia pokazujesz cały diament wszystko pozakrywane pozapinane
Słońce Arizony jak w książce na okładce którą mi polecił ojciec za wzór literatury dajcie mi wytchnąć po robocie tu jest poidło niechże zostawię konia w salonie jestem spalony długi jeszcze sprzed zimy gdyby tak nie piekło poszedłbym za rzeźnika gdzie rosną długie noże-róże ech tylko moja harmonijka i wspomnienie o tobie to już jest coś to dużo więcej
Siądę w cieniu zaczekam jeszcze jeden sprawunek splunę tytoniem z nowej dostawy Kentucky wolę Virginie mój druhu od zawsze nie kręć się niespokojem zaraz cię uwolnię zmienimy naboje to taki mój rytuał za długo nie może nabój siedzieć w bębenku jednocześnie zawsze coś musi być w środku jak przyjdzie się mierzyć tu już nikt nie podskoczy jak sięgnąć ściągają czapki sam ze sobą toczę boj mój cień jest szybki ciężko go przyszyć w tym słońcu piekącym
Teraz już wieczorem kiedy gwiazdy zapalone kiedy nieba płomienie są na drugiej stronie leżysz w ubraniu ja gdzieś na prerii własnego pokoju wołam cisza wiatr niesie falami kolejny dzień kolejna noc kolejny poranek kolejny wiersz historia wciąż wokół jednej się kręcę a ona ta jedna woła kręć się wciąż i jeszcze wiary ci zazdroszczę Bucefale udzielny książę