Podążać lotem feniksa
po oddech wiszący na haczyku obok drzwi.
Nie pasuje do zdjęcia z rozkładówek gazet
i do padających na twarz tych za pokutę.
Za kilka uśmiechów i więcej
gotowa jest żyć do wyczerpania.
Jest Amazonką zdolną podpalić świat,
by żebrak z ulicy nie uronił ani jednej łzy.
Wulkan emocji gasi pokorą baranka,
tuląc w dłoniach jęki wzgardzonego.
Ilekroć staje z Mojrą w szranki,
wspiera się o kościstość trepanu,
klęcząc nad mogiłą własnego ciała,
bez epitafium, bez profanacji słowa.
Z ugoru kłamstwa wyłuska ziarno prawdy,
wybacza dla dziecka nienarodzonego,
bo nie dla niej aleja gwiazd spadających,
ani prometejski bunt przeciw Bogu.
Daleka od martwoty zalegającej na ulicy,
w kropli deszczu szuka śpiewu zięby za domem,
w graffiti pod mostem dziwnych zdarzeń
zwykłego: cześć, co słychać?
Póki krew buzuje w lichych żyłach czuwa,
by czas skradziony przemaglować dwa razy,
by wskrzesić z pagin dziejów prastare głosy,
i na potęgę bezimiennych uczcić źródło zaranne.
Nie wygląda uznania, skromność pręży na piersi.
Gdy kamień za kamieniem lecą w jej stronę,
nie łamie istnienia, nie upada na stos czaszek,
wstaje i idzie dalej lotem świętego feniksa.
Kasia Dominik