Kocham ją dziwacznie
nieposkładanie i zabawnie.
Jej twarz słońcem,
daje życie światu.
Jej serce odkryte,
wzroku mowa widoczna,
miłość jej zebrana,
w przebraniu gniewu.
Koniec, snów początku
zabrane, zwykłością marzenie
nic, zyskuje znaczenie
woła mnie pustka,
w objęcia czarne.
Jak w bursztynie,
chwile uwięzione,
w mojej głowie.
Czas nie staje,
po mojej stronie.
Teraz gdy rozumiem,
jak jej wspomnieniem,
dzień srogi podpierać,
mogę pamięcią żyć.
By ją znowu spotkać
nie muszę umierać