wylew

szeptać ci piękne słowa do ucha
wierzyć w zbawienie znaczące tyle
co twoja obecność
i klatka ramion
otwarta na oścież
zupełnie jak przerażone świtem powieki
kiedyś marzyć mi się zdarzało
że może
ale tylko być może
cztery ściany izolatki
w snach przynajmniej
przybiorą kształt twój
a echo rozbrzmiewać będzie
twoim głosem
aonaran
ci co zbłądzili w żółć papierów
wiedzą jak kończy się ta historia
i znają światło padające
z witraża karty mojego losu
zagryzłam rzęsy
wargi zaszyłam
palce ubezwłasnowolnione
zbędne tu złoto
i lata stwarzanych pozorów
mówią mi wody wzbierają
a ja udowadniam stan suszy
pytali gdy śniłam
czy szklane mam oczy
to sól najzwyklejsza
nie kryształ
ja ściany te widzę na jawie i nocą
i kiedy się zmuszam by pić powietrze
liście w kamienie i murem stoją
za różą wiatrów
a może
kamieniem przeszły źrenice
piach klepsydry zdusił w zarodku
koniec mój
i początek
dziś szepcą ci tylko te piaski
niesmutna moja mogiła
najokrutniejsze jest przecież to
co w człowieku umiera
gdy ten nadal oddycha
pościel sekretów zna więcej niż snów
może w zaświat wraz ze mną je kiedyś zabierze...