Obróbka
— William Goldman
W całej podłości tego czynu,
nie pojawiła się ludzka ręka
- a jakże.
Beznamiętnie w chwili słabości
egzystencjalne szlify,
zdarły atom po atomie
tkliwą powłokę.
Straciłem kształty.
Mimo że oddech panikował,
trwałem w dalszej sztuce
obdzierania z uczuć.
Z dnia na dzień
nie widziałem już siebie,
lecz agonalny wrak
zamknięty pod atrapą życia.
Coś zapaliło światło
i ujrzałem dwa punkty
z krwistoczerwonymi źrenicami.
Uderzyły mnie
heliocentrycznym spojrzeniem,
wydając wyrok na resztę
mych moralnych wibracji.
Wtedy zapałałem gniewem,
lecz na nic to było...
Suchy szkielet jaźni,
powędrował w krzaki.