między popiołem a wodą
kiedy trawa milczy a ziemia paruje
stanęłam po kostki w wyschniętej rzece
i słuchałam jak kamień uczy się imienia
memento szepcze sól na wargach
choć nikt nie stawia tu ołtarza
idę przez pole gdzie ścierń pamięta deszcz
a każdy kłos drży jak niedopowiedziane słowo
za wzgórzem leży łódź odwrócona brzuchem do nieba
czeka na wodę która odeszła bez pożegnania
ktoś rozrzucił ziarno na popiół
i wierzył że popiół zna drogę do wiosny
powtarzam po nim pacierz bez znaków
tylko oddech i pauza i rezonans między żebrami
w połowie kroku zatrzymuje się wiatr
jakby zrozumiał że nie ma dokąd wracać
na skraju pola stoi krzesło bez siedzącego
to krzesło wie za dużo
kohelet milczy w kieszeni kurtki
strony wczepione w palce mówią zostań
patrzę na dzban którego nikt nie podnosi
na dno wytarte przez ciągłe użycie
przychodzi chłopiec umie czytać ciszę
układa z patyków słowo początek
pytam czy widział rybę w nieistniejącej wodzie
mówi że każda łuska pamięta rzekę
wtedy zapadam się w prostą modlitwę
bez rymu bez światła tylko krok i krok
i nagle wiem że ziemia jest zdaniem w połowie
a my dwie spółgłoski które trzeba wypowiedzieć
więc kładę dłoń na odwróconej łodzi
i słyszę jak drewno oddycha
z daleka idzie noc powolna jak czytanie
z bliska przychodzi świt gotowy na poprawki
zostawiam dzban w trawie zostawiam kamień przy brzegu
zabieram jedno słowo które nie prosi o świadków
wracam przez pole liczące na deszcz
i w każdym kroku niesie się echo amen
ale amen nie spada z nieba
amen dojrzewa w ustach jak owoc
i kiedy wreszcie pęka jego skórka
na chwilę widać wodę której nie ma