Lunatyk
Wilgotne powietrze prowadzi zapachem,
chłód jego jakby rozpala,
kropelki rosy obawy zmiękczają.
W przestrzeni rozlanych snów
nie cierpi żaden zmysł.
Ciało poddaje się bez próśb —
mogłoby tak nieodwracalnie.
Szumią światła odcieniem błękitu,
czerwień spływa z kwiatów kamelii.
Nietuzinkowe doznanie otoczenia —
teraz namacalnego,
nieokiełznanego.
Piękność tego miejsca daje ulgę,
napełnia też niepokojem,
bo wiem, że realnie
to tylko odrealnienie.