Uchodzę w niebyt jak gaz puszki gazowej napoju trucizny
Uchodzę w niebyt jak gaz puszki gazowej napoju trucizny nie bądź na mnie zła ani ty rozpędzam się drogą s równa się v razy t nie wiem co jeszcze mi się przyśni ale wiem że mnie to dotyczy od zawsze teraz to wiem podajemy sobie z rąk do rąk jak znicz olimpijski sztafeta ja podaję tobie truciznę rękę do wiadomości przez kogoś jak zapis mnicha ktoś to kiedyś zrobił nie musiał taka ich zasługa jestem franciszkaninem anciszkafraninem
Znowu chodziłem po bezdennym bezsennym bezsensownym pokoju szukałem tego snu rozmawiamy ze sobą nocami jest ciszej nie przekrzykuje my się nie musimy chodząc rozmawialiśmy mówię to jako gładki pocisk gwiżdżący wtedy się rozumieliśmy przytakiwaliśmy sobie ja i ja
Ślepy upór jest mi potrzebny brat ślepej wiary siostry gdybym go widział gdzieś jeszcze nie byłby ślepy nie byłby mój ślepak chybia jak rykoszet upór upiór na przekór na wspak ryborak to haczyk opór to wczesny powiew świtu gdy promień jest daleko już leci dobiega energia prędkość razy masa jak fach do dechy w 300 tysięcznym konnym zaprzęgu ciepło robi się gdy uderza w ziemię rzucony
Jak dusza w smole zupy mucha człowiek lepkie macki trawi McDonald zamienił rurki na papierowe współczuję lasom choć to recycling posegregowane śmieci wierszy nie wyrzucam wersja digital kto cyberśmieci kosmiczne jesteśmy wysypiskiem przejadą gąsienice na bezrobociu jak i bociek bóbr wiewiórek w brud bród mnie zalewa krew gdyby mi pokazał a szkoda patrzeć oczy szafirowe gadał jeden taki owaki jak twoje pienia Adriatykiem stepem Alpy pokolenie jak oset zajadle w lipcu łąka ci droga dzikich bluszczy kwiecie pachnące czy owad wąż zajadliwy śpiewy w malinach badanie gruntu wody podskórnej w krwi znaku czasów