Elegia (nie)istnienia
zbrojach przeprawiają się na słoniach przez góry
John Cheever
książki wznoszą się jak miasta, których nie znam
między kartkami – sklejam się z sobą,
kleistą masą nieprzełkniętych pragnień
zasłaniam oczy ekranem, na którym
nie patrzą na mnie, ale ja patrzę
wyciekam w biel prześcieradeł i wracam
spękany jak asfalt latem, lepki i cichy
patrzę w lustro: zatrudniłem się w cudzym podziwie
na granicy świat robi się chropowaty,
tu świat jest gładki, płynie w nim światło
cieknie ze mnie, ale nie styka się z ziemią