Studio MMA
rozmach z sensem, ciosy z gardą, taboret z decyzją.
Nie - drogi, i nie - kochany. Twardziel. Czuły na dźwięk,
jak mikrofon na kablu upuszczony z rampy, wyciągający
szyję do gwiazd. A w przerwie - rdzeń obszyty skórą, pętla
z bawełną. Membrana, puszka, w której topią się fale, magnes
z opróżnioną cewką nad trotami z ręcznikiem. Strzał na wiwat?
Sierp gapiów zwieńczy dzieło, a wykrzywi korytarz. Prowadzący
sędziom głos zabrał, sam wymownie milcząc, nad aktem. Drukiem
czas leci, cień krąży (obszedł tarczę), unosi się duch. Słodkawy
zaduch mrozi krew w żyłach. Wiotkie barki pełne szkła, i fusów.