Inne miejsce
rozpuścić się można w różnorodnym tłumie
pełzający chaos Zombie nim nie jest
przestajesz istnieć a nie rozpuszczasz się
małpki się iskają, przynoszą sobie podarki, dzieci przytulają
gdzieś szpitale otwierają a nie tylko się przyglądają, a tu
sromy i penisy trickstera pożarły go, odeszły, więc
to pusty kontur Leonarda wysłany w kosmos
jakiś obraz grupy coś dającej, uzupełniającej pustkę, jest
w różnorodnym, nadmorskim, handlowo-intelektualnym
tłumie polis
twoje marzenia na billboardach
stare słowiańsko-grecko-indyjskie miasteczko
samotnego spaceru ze snu matki
odwiedzane teraz przez ciebie
każda staza jest grozą i nikt się nie narodzi ani nic
Indianin zdobywający podstępem różne mięsa
od głodu do sytości, smutku do radości
uczy się od okrutno-czułej natury
i czeka i śni i marzy
gdy zanika środowisko naturalne zostaje myśl uśredniona
i żądza niczego nie dyktująca
jedynym odniesieniem jest nie inny, ale bardzo obcy sobowtór
upodabniacz-zmieniacz
w miasteczku też możesz spotkać sobowtóra
w różnorodnym tłumie
lecz to będziesz naprawdę ty
on ona ono my wy oni
ludzie coś wytwarzają, stukają młotki, płaczą dzieci
beczą kozy, nie tylko coś wytwarza i zjada ludzi
dzieci i filozofowie zaraz wylegną na ulice
przez okno płynie muzyka
„szukam kobiety moich marzeń i snów
czy to możesz być ty?
człowiek jest zwierzęciem stadnym i nieśmiałym
od tej pory wszystko będzie dobrze“
żagle rozpostarte na wiatr
zostawiasz za sobą szum z telewizora
horlę, człowieka cienia
to republika marzeń wolnych ludzi
spacer od ciebie do Boga, domy i piwnice i
promenady zaludnione ptakami
zewnątrz i wewnątrz i spotkanie na powierzchni
nie tylko powierzchnia
ktoś rozłał grzaniec, wyrecytował pieśń
znalazł perłę, nikt nie robi zdjęć
pachną gaje, rosną palmy, spacerujemy razem objęci
każdy rozumie swoje myśli -
tam się spotkamy
