Bladość
chłodne monumenty betonu tłumią puls,
kamienne ściany zatrzymują oddech,
a ja, nocny wędrowiec, gram swą rolę bez słów.
Przemierzam ulice, gdzie cienie splatają się,
obca twarz w oknach wyłania się z mroku –
cień melancholii chwyta mnie za rękę,
jej obecność to bladość przy każdym kroku.
Muska chłodem mój policzek, jak westchnienie,
wita w pustych pokojach cichym szeptem,
kładzie się obok – to nie sen, ani nocne znużenie –
i w milczeniu odbiera mi światło, twarzą w twarz, we śnie.