Pragnę
który by mnie rozpraszał,
nie ma złości, żalu...
jest tęsknota, zmieszana ze strachem
i odrobiną niepewności...
walka o codzienne sprawy
przyćmiewa na chwilę ból...
ale chwile samotności obnażają go
niemiłosiernie
na powrót w całej swej obrzydliwości...
Pragnę prostej, szerokiej drogi
bez cieni przeszłości,
zachłannie łypiących głodnymi oczami
zza zakrętów...
pragnę jasnego, przejrzystego dnia
delikatnie spowitego mgłą o poranku...
kropli rosy na bosych stopach...
oddechu, który nie rozrywa piersi
w potwornym, piekącym żalu...
Nocy i dni świadomie pełnych szczęścia...