Koniec
To nic dziwnego, czasy zachwytu dawno mieliśmy za sobą.
Kiedy byłam jeszcze miłym dzieckiem mogłeś mi kupić 6 lodów na patyku.
I wszystkie były dla mnie. Wtedy mi zaimponowałeś. Było tego więcej.
Była Magda Umer, poezja, książki a ja Ci śpiewałam z kim tak ci będzie źle jak ze mną.
A Ty mówiłeś już przeważnie nietrzeźwy, że umrzeć możesz.
Śmierć na twoich ustach była od dawna.
A i tak każdy był zdziwiony. Ty wyglądałeś jeszcze na obrażonego.
Człowiek kiedy umiera naprawdę jest malutki i bezbronny. Łatwo można się dać omamić i zapomnieć o wszelkich krzywdach.
Kiedy rysy wydają się być takie łagodne.
Stapia się człowiek w łóżko szpitalne.
Po dwóch tygodniach już nie chodzi, nie rusza żadna z koniczyn.
Cofanie.
Wypada się z życia.
Słowa już nie padają.
Ręka celuje gdzieś na oślep, może chciała dotknąć mojej ręki?
A wzięłam to za bezsensowne
wymachiwanie.
Trudno mi było odczytać sygnały twojego umęczonego ciała.
Na próżno było w nim szukać tego wesołego faceta ze zdjęcia.
Zachowałam je sobie. Ukradłam z waszego albumu. Tak radosnego rzadko cię widziałam.
To chyba były lata 80
ty z czarnym zawadiackim wąsem i
twoi znajomi, z którymi świętujecie życie.
Może gdybyś wtedy wyjechał do Kanady i
nie spotkał nas
Może?