„Nienawiść”
z początku
jest malutkim płomieniem,
który rozgrzewa nas od środka,
niczym ciepło ogniska
w grudniową zimną noc.
Z czasem
staje się pożarem,
który na swej drodze
nie oszczędza nawet skrawka,
tak czystej, że aż białej
niewinnej,
biednej duszy.
Wlewa w nasze serca truciznę,
owijając swe lepkie macki
wokół naszej szyi,
odcinając nam dopływ wszystkiego,
co dotychczas było jeszcze dobre.
Największą zgubą
nie okazuje się jednak
drugi człowiek dla człowieka,
a nasz własny umysł,
który od nas samych ucieka.
Staram się zrozumieć
jak mam żyć ze sobą,
ale jedyne istniejące
w mojej głowie słowo
to umrzeć
i niekoniecznie
urodzić się na nowo.
Patrząc w lustro,
widzę potwora,
który szczerzy swoje lśniące,
białe kły
i patrząc mi prosto w oczy,
wypełnia moje ciało ostrzami,
które zabiją mnie powoli
od środka,
ale tylko ja i on wiemy,
że ta męka
nigdy nie dobiegnie końca,
bo to nie on
jest moim
prawdziwym wrogiem,
a myśli około tysiąca,
które jedyne czego pragną
to mojego życia końca.
Głosy odbijają się echem
od wyblakłych ścian mej duszy,
błagając o choć chwilę odpuszczenia
tych straszliwych katuszy.
Głosy odbijają się echem
od wyblakłych ścian mej duszy,
śpiewając w kółko o tym,
że jedyne, o czym marzą
to miłość ich mamusi.
Głosy odbijają się echem
od wyblakłych ścian mej duszy,
wiedząc, że oprócz śmierci
nic mnie już nie poruszy.
Bo wszystko jest lepsze,
niż cyferki do kolekcji,
nawet, jako dziecko
pamiętałam o tej lekcji.
Bo wszystko jest lepsze,
niż nienawiść do samego siebie,
która sprawia, że całe dobro wokół,
szybciej niż w sekundę blednie,
bo nawet demony
ukrywają się w niebie.
Nawet promienie słońca
nie potrafią się przebić,
przez gęstwiny odwiecznie
pielęgnowanych zaburzeń,
tak pięknej w swej brzydocie
młodej dziewczyny.
To deszcz,
jako jedyny
potrafi zrozumieć
prawdziwe oblicze mroku,
którym jest twarz anioła
wyłaniająca się po zmroku.
To właśnie on prawdziwie się poświęca,
zamieniając się w kropelki,
opuszcza ochraniające go chmury,
aby spaść na ziemię
i obserwować z daleka,
jak istota z pozoru tak bliska,
lecz prawdziwie daleka
szuka ucieczki od swego ciała,
ponieważ nigdy
go tak naprawdę nie chciała.
Byłoby tak łatwo
chwycić za dwa noże
i wyciąć wszystkie narządy,
nawet jeśli,
to w niczym nie pomoże.
Rozciągnięta skóra,
nienawiści wrota.
Na jej twarzy widnieje uśmiech,
który lśni jak sztabka złota.
Czarna dziura
pochłania ją od środka.
Spada bez końca,
aż w pewnym krótkim momencie
znajduje się w centrum piekła,
gdzie sam szatan
śmieje się jej prosto w twarz.
Samotnie włóczy się
po najgłębszych jego odmętach.
Boso stąpa
po żarzących się węglach,
próbując odnaleźć wyjście.
Nie jest jednak świadoma,
że znajduje się dopiero
na samym początku
niekończącej się ścieżki.
Nie domyśla się nawet,
jak bolesna okaże się trasa,
którą będzie musiała przebyć,
bo nienawiść
to największa trucizna,
przy której nawet Piekło
to wartość zupełnie
nic nie znacząca,
a jedynie pozostawiona
głęboko w duszy
blizna.
Nienawiść to siła
jak ogień niszcząca,
pochłaniająca na swej drodze
światło gwiazd
i słońca.
Nienawiść, tak naprawdę
nigdy nie była
malutkim płomieniem,
lecz zaledwie
jego nikłym wspomnieniem.
Nienawiść nie zna litości,
a jedyny jej cel
to pozostawienie po sobie
nie ciała,
lecz kości.