Poncjusz Korneliusz
zielonej gąsienicy,
a mógł przecież tylko
obmyć dłonie nie znajdując
w niej winy,
i wbić w nią wykałaczkę
czekając aż umrze.
Nie miałbyś nad nią władzy Korneliuszu,
gdyby Ci jej nie dano.
Cóż żeś więc podarował?
Wszak życia dać nie możesz,
tym bardziej też go komuś wrócić.
Jakąż wygrałeś w sobie walkę
filozofie z przedsionka szczęśliwości?
Uśmiechnął się diabeł spadając z nieba.
Celem walki jest zwycięstwo,
a zło samo w sobie jest już porażką.
Nie może więc stanąć do konfrontacji.
Cóż więc wybierałeś Korneliuszu?
A może pozostałeś dobrym...
Poruszyło się Niebo i Ziemia, byś Ty
stał niewzruszony.
W tej samej godzinie: w Zielonej Górze
zadzwonił dzwonek w oknie
życia.
Na Srebrnej Górze w Krakowie
eremita kameduła padł twarzą
na zimną posadzkę kościoła
przepraszając Boga za grzechy księży,
którzy molestowali nieletnich.
W Trybunalskim Piotrkowie
pijany ktoś opuścił rękę
nie uderzając płaczącego syna.
W Ustce na plaży
tuż pod gwiazdami
postanowiła w ostatniej chwili czyjaś żona
nie oddać się amantowi
z pobliskiej dyskoteki.
Zło już dawno przegrało,
tylko wciąż mało mi wiary,
by wybierać większe dobro.
Kurczę się w sobie i rozciągam
myśl w modlitwie
jak gąsienica na stole obok
książki prawie modnej —
nihil novi