Końce
Żółtą, polską jesienią
Pnącą jemiołą po dębie zwalistym
Półposożyty umysły zielenią
Spadają jabłka, lecą kasztany
Piękno mijania i sztuka śmierci
Trawniki jak złotej sukni falbany
Ktoś jednak ranę w sercu mi wierci
Pękanie skorup i szelest liści
Krople deszczu o cement walące
Odgłos marzenia co się nie ziści
Coraz wolniej mijają miesiące
Słoneczne, dojrzałe mirabelki
Spadają w słońca promieniach
Niosąc w sobie ten smutek wielki
Szepcząc o straconych nadziejach
