Rozalia (portret)
Patrzyłem na nią zza drzewa. Gotowa do zdjęcia ze swoją bratanicą. Obie przysiadły na drewnianej ławce w ogrodzie.
Rozalia, ach Rozalia. Zawsze słynęła z elegancji i dobrego gustu.
Zapach jej słodkich perfum dotarł aż do mnie, łagodnie muskając nozdrza. Z wdziękiem zarzuciła prawą nogę na lewą, eksponując przy tym zgrabne kolana i czarne półbuty. Z pięknym, folklorystycznym ornamentem na przedzie w postaci małych dziurek.
Do tego czarna plisowana spódnica z paskiem, na której położyła prawą dłoń lekko zaciskając ją w pięść.
Drugą dłonią objęła bratanicę w talii.
Ach, ta czerń.
Czarna bluzka na ramiączkach połączona z tiulem, gdzie rękawy sięgały do łokci. Przy kołnierzyku zapięcie w postaci małej wstążki z elementami bieli. To wszystko prezentowało się znakomicie na jej szczupłej figurze.
Ach, ta czerń.
Czarny ubiór mógł sugerować, że jest świeżo upieczoną wdową i opłakuje niedawno zmarłego męża. Nic z tych rzeczy. Rozalia nigdy nie wyszła za mąż i nie miała dzieci (i całe szczęście). Na takie jak ona jest pewne określenie "stara panna". Była, co prawda po czterdziestce, ale nie była klasyczną "starą panną". Miała adoratorów i to wielu. Po prostu bawiła się mężczyznami. Jeżeli z którymś dzieliła życie to tylko na własnych zasadach. Była wolna i niezależna. I to właśnie kochała najbardziej. Miała silny charakter i dość... niesympatyczne usposobienie (mówiąc bardzo łagodnie).
- O tak, dobrze. Proszę o uśmiech!
Uśmiech. Jej uśmiech. Wyuczony. Aktorski. Tylko dla swojej korzyści. Kiedy teraz na nią patrzę, dostrzegam, z jakim trudem próbuje wymusić to poczucie rzekomej radości. Ledwo podniosła kąciki ust.
Ona jest naprawdę urodziwą kobietą. I te jej piękne rysy twarzy. Oczy ciemnozielone. Głęboko osadzone. I te hipnotyzujące spojrzenie. Zadarty nos. Pełne usta, ni za wąskie, ni za szerokie, w sam raz. Te same, które zmuszają się teraz do uśmiechu. Gładka skóra, bez widocznych zmarszczek, jedynie dwie niewielkie bruzdy po obu stronach warg. Włosy szatynowe. Ładnie ułożone, uczesane. Z przedziałkiem pośrodku. Upięte po bokach i klamrą z tyłu głowy. Rozłożyście opadały falami na ramiona. A jednak, jednak...
Zwyczajna kobieta, a jednak, jest w niej pewna tajemnica. Niepokój. Zagadka do rozwiązania. Kobieta, która wbrew pozorom ma w sobie coś diabolicznego. Przerażające i intrygujące zarazem.
- Gotowe - rzekł fotograf - dziękuję za cierpliwość. Niedługo zdjęcie będzie do odbioru. Zrobię kilka odbitek.
- Ciociu, ciociu, pójdźmy gdzieś na spacer, może na rynek, podobno wesołe miasteczko przyjechało. Może być fajnie.
- Daj mi spokój, marudo! Jęczysz i jęczysz cały czas. Głowa mnie rozbolała. (Pociera ręką czoło). Znów ta przeklęta migrena. Chyba się położę. Nie przeszkadzaj mi, bo inaczej znów dostaniesz intensywne lanie. Potrzebuję ciszy i spokoju! Czy wyraziłam się jasno?!
- Tak, tak...przepraszam, ja tylko... nieważne.
- Cieszę się, zejdź mi z oczu!
Odprowadziłem ją wzrokiem, gdy wchodziła po schodach do domu.
Wkrótce zdjęcie było gotowe. Miało być miłą pamiątką dla tej małej, by mogła wspominać te wyjątkowe wakacje u ciotki. Pokazała mi później tę fotografię. Patrzyłem i nie wiedziałem, co czuć. Ciekawość ? Sympatię ? Wzruszenie ? A może złość i gniew ? Rozalia i jej bratanica, która czule objęła ręką prawe ramię ciotki. Dziewczynka w warkoczykach, ze szczerym uśmiechem i radością w oczach. I ten napis na odwrocie: "Na pamiątkę, w czasie pobytu w ..." (nie mogę rozczytać nazwy miejscowości)
"...Lato 1948 rok"