Grudnie (list do Świętego Mikołaja)
(Nie: Gwiazdorze, Dziadku Mrozie, Woźnico Czerwononosego Rudolfa, Mieszkańcu Rovaniemi – nie - po prostu: Drogi Święty Mikołaju, na którego czekało się zawsze szóstego grudnia).
Piszę do Ciebie, czekając, aż wyrośnie mi ciasto na cynamonowe brioszki.
Cynamon… jego zapach, tak bardzo świąteczny, oprósza moje wspomnienia, niesie myśli w przeszłość – tę dalszą i tę całkiem niedawną…
Grudnie… Takie niezwykłe, wyczekane. W niedzielne wieczory wielką atrakcją było zawijanie w kolorowe „złotka” orzechów i cukierków, wystanych przez mamę w kolejce, nietykalnych, bo „na choinkę”, będących nieomal swoistym symbolem Adwentu, oczekiwania na najpiękniejsze święta.
Wigilie pachnące i smakujące „siemionką”, której przygotowanie, bardzo pracochłonne, najlepiej wychodziło babci. Pieczony przez babcię chleb, którego smaku, mimo upływu lat, nie sposób zapomnieć.
Boże Narodzenie, kiedy siedząc pod choinką, marzyłam z całych sił, by mój ukochany był obok…
Grudnie, których niedzielne wieczory spędzaliśmy już razem, z naszymi dziećmi, klejąc z kolorowego papieru łańcuchy na choinkę, robiąc z bibuły barwne „jeżyki”…
Wigilie, których menu uległo dopasowaniu do gustów mojej „młodej” rodziny; pracochłonnej „siemionki” dla mnie samej nie chciało mi się już przygotowywać.
Święta głośne, radosne, choć męczące, często przegadane, przejedzone. Trudne do strawienia, nie wiadomo z jakiego powodu.
Grudnie, pachnące pierniczkami, wymyślnie lukrowanymi przez córki. Aromat suszących się powoli plasterków pomarańczy i mandarynek.
Pierwsze Wigilie bez rodziców, wieczerze spożywane prawie w pośpiechu, „by mieć to za sobą”…
Świąteczni goście naszych dzieci – obywatele innych krajów, chrzczeni w innym kościele i wcale nie chrzczeni. Chętnie łamiący się opłatkiem i od tego zwyczaju stroniący.
Grudnie, kiedy na świąteczne przygotowania czasu zostawało niewiele, bo przecież ważne szkolenia musiały odbyć się jeszcze przed świętami, a rozmaite sprawy trzeba „podomykać” przed końcem roku.
Wigilie, na które dzieciom nie bardzo się śpieszyło… I ta pierwsza, na którą jedno z nich dojechało w drugi dzień świąt…
Święta, z szopką, zapachem jodły, pierników i pomarańczy, ale jakoś mało świąteczne…
Drogi Święty Mikołaju, „zabawki” dawno już kupuję sobie sama, więc nie proszę Cię o żadne prezenty. Gdybyś jednak mógł sprawić, by choć raz było tak, jak kiedyś, choć trochę tak…By tam, w środku nas, była zwykła radość z tego, że jesteśmy razem… Żebym po wieczerzy wigilijnej, kiedy będziemy tradycyjnie grać w jakieś planszówki, nie myślała, patrząc na moje dzieci: „Och, te moje głuptasy, zdaje im się, że wszystkie rozumy pozjadały. Życie im jeszcze pokaże!”, tylko potrafiła zwyczajnie być dumna z nich i z tego, jak sobie w życiu radzą.
Wiem, trochę w tym roku „nawywijałam”, nie bardzo zasługuję na cokolwiek… Ale może jednak…
Tak czy siak, brioszki cynamonowe będą czekały, a one wychodzą mi znakomicie!
Pozdrawiam – Ewa.