Hymny
przeciąga się ospale
tutejsze przedwiośnie za oknem.
Patrzę na kwiaty pierwsze,
które kpią sobie z chłodów,
stojąc boso w trawie.
Słucham pieśni
radosnych ptaków,
i zastanawiam się, jak można
myśleć o rozmnażaniu, gdy wszystko
jest jeszcze takie nieosłonięte zielenią?
Mysz spod stołu odeszła,
więc sprzątnąłem jej legowisko
ze sklepowych reklamówek.
Wciąż jednak spoglądam
w tamtą stronę z nostalgią.
Diabły poszły
poprzestawiać coś w aucie
sąsiadowi z naprzeciwka,
żeby spóźnił się do pracy.
Korzystam z okazji
i zaparzam aromatyczną kawę,
z którą siadam przy oknie.
Są ze mną Bazyli Wielki
oraz Ewagriusz z Pontu,
którzy głoszą mi swoje nauki.
Ja tymczasem próbuję
nauczyć się milczeć,
zanim znów wiosna przyjdzie
i zacznie wyśpiewywać te swoje
powtarzalne hymny.
Słabo mi idzie,
więc biorę kolejny łyk kawy
i czekam na więcej
ciszy.