Do W*******
Głos Twój śpiewny słyszałem
Widziałem śnieżne policzki
Oczy głębokie perły
Które gdy spojrzą
Topią i chwycą
By zanurzyć topielca
W miłości ciepła objęcia
Ty wiesz, że istnieję
Cudna to dla mnie nowina
A zarazem bolesna bo
Bóg chociaż wszechmocny
Nie połączył nas węzłem miłości
Czy za mało się starałem?
Ileż dni i godzin
Błąkałem się po pustyniach
Wypełnionych po horyzont
Mirażami Twej twarzy?
Ileż prób przejścia przez ucho igielne?
Długo próbowałem- aż przeszedłem
Znalazłem Ciebie
Byłaś dla mnie skarbem
Diamentem bez skazy
Noszonym w sercu tajemnej komnacie
Teraz nic nie mam…
Wznoszę oczu ku górze
Szukając Nadziei
Może ukryje mnie w
Cieniu swych skrzydeł?
Długo się rozglądam
Na niebie pozostało tylko
Słońce, zdaje się szydzić
Oparło się na nieboskłonie
I poprzez swoje wargi promieniste
Powtarza jak mantra dwa słowa
Carpe diem
Wydawało mi się, że trzymam Ciebie i
Nie wypuszczę z mych objęć
Przyszła Czarna Noc
Ujrzałaś Jasny Księżyc
Który szeptał posrebrzane słowa
O rzeczach pięknych i wzniosłych
Przez człowieka nie widzianych
Zachęcona obietnicami
Wyfrunęłaś niczym anioł
Ujrzeć tęczowe gwiazd ławice
Oraz narodziny nowych planet
Teraz patrzę w niebo i pytam sam siebie
Czy dotarłaś już na koniec Mlecznej Drogi?
By spotkać Tego Który Jest?
Boję się pisać
Skończyć wiersz zaczęty
Skończyć wiersz ostatni
Skończyć to jak zamilknąć
Umrzeć na wieki
I być pochowany
Na cmentarzu tych
Co nigdy nie kochali
Więc kończę:
Żegnaj W*******