"Rosa Canina - Belladonna odeszła."
Jego lament, niczym pusty szelest zaschniętych płatków, które wiatr bezlitośnie porywa, świadczy o gwałtownej implozji wnętrza, o bolesnym upadku z piedestału. Obserwowałam, jak dłońmi pokrytymi szpecącymi bliznami po kolcach, kurczowo chwytał się każdego, coraz bardziej ulotnego wspomnienia Belladonny, która z każdym oddechem oddalała się w bezkresną pustynię rozczarowań - nie dlatego, że chciała go opuścić, lecz dlatego, że jej istnienie zostało zmuszone do odejścia przez jego niewiarę. Był niczym szypułka róży brutalnie pozbawiona kwiatu, sama esencja bytu, lecz skazana na wieczną żałobę. Jego ciernie, niegdyś duma i obrona, teraz stały się okrutnym przekleństwem, wbijały się głębiej w jego własne ciało, niczym ciche, powolne tortury. Każde ukłucie to bolesne świadectwo zdrady - nie czyjejś, lecz jego własnej.
To tragiczne przekonanie o nieuchronności końca, malowało się w każdym drgnięciu jego duszy, jak ostatnie, gorzkie soki wyciskane z uschniętej gałęzi, zanim nadejdzie zimna, beznamiętna pustka, która pochłonie wszystko.
Belladonna odeszła. Widziałam, jak ostatnie, ciche westchnienie jej melodii rozpływa się w eterze, nieuchwytne i spokojnie smutne, niczym mgła unosząca się znad bagien, której kursu nie zmieni żadna prośba, żaden błagalny, drżący szept zranionej dumy. Jej ścieżka była prosta, naznaczona bez cienia rezygnacji - jak fatalistyczny cykl nocy i dnia, zabierający to, co minione, bez litości, bez obietnicy powrotu. Nie odwróciła się. Była jak pieśń, która choć piękna, zawiera w sobie echo cichego, ostatecznego pożegnania; kusząca do wspomnień, ulotna jak efemeryczny sen i ostateczna w swoim znikaniu. Pozostawiła Rosa Canina w szaleństwie retrospekcji. Na jego szyi, niczym epitafium na grobie dawnych uniesień, spoczywał zaschnięty, zbutwiały różany wisiorek - niegdyś obietnica wieczności, tętniąca życiem, dziś jedynie świadectwo rozkładu, kruszący się pod najdelikatniejszym dotykiem, wydzielający zapach gorzkiej pleśni zamiast dawnej, upojnej woni. A ona? Rozkwita teraz na innej, żyznej glebie, a jej pieśń rozbrzmiewa, niosąc ze sobą okrutną, lecz wyzwalającą mądrość odpuszczenia: „Sic transit gloria mundi” - tak przemija chwała świata. I w tej przemijalności tkwi jedyne, niezaprzeczalne piękno, którego on, Rosa Canina, nigdy nie zrozumiał, zbyt pogrążony w swoim własnym, wyniszczającym zwątpieniu.