Zaplecze (proza konkursowa)
"W związku ze zbliżającym się świętem duchów, Szkoła filmowa ogłasza konkurs, na krótkometrażowy materiał o tematyce Haloween. Udział mogą wziąć tylko uczniowie klas ostatniego roku, a nagrodzone prace, będą wyświetlone na dorocznym Festynie Straszydeł. Dodatkowo, pierwsze miejsce zdobędzie platynową statuetkę VHS i nagrodę pieniężną w wysokości tysiąca dolarów. Zgłoszenia należy przesyłać do szkolnego sekretariatu, termin upływa 1.11.2016 roku, życzymy powodzenia!"
- Ziom, rozwalimy im system! - Lennox sfotografował ogłoszenie i odwróciwszy się do kumpla, schował smartfona do kieszeni. Miał minę, jakby właśnie wygrał życie.
- Wyluzuj stary, wiesz ile w szkole jest klas na ostatnim roku? Przecież każdy się na to rzuci jak Harvey na Hollymłódkę
- Ricky, daruj sobie te swoje komentarze o Weinsteinie, nikogo to nie śmieszy - odrzekł Lennox wyraźnie zniesmaczony.
- Ale się delikatniś obruszył, o rany. Przy nas Harvey, to zwykły kmiot jest.
- Ciicho głąbie. Jeszcze ktoś nas usłyszy.
Obaj ruszyli w stronę wyjścia. Na szkolnym korytarzu panowała kompletna cisza, bo wszyscy uczniowie mieli właśnie zajęcia. Ricky i Lennox często się z nich zrywali. Obaj byli miernymi uczniami, którzy woleli trzymać się na uboczu, żyjąc w przekonaniu, że całe otoczenie jest nastawione przeciwko nim. Ich nastoletni bunt połączony ze zrozumieniem bycia odrzuconym, spowodował między przyjaciółmi silną więź.
- Wyobraź sobie, nakręcimy film, który zmrozi krew w żyłach całemu miastu - powiedział Lennox, a w jego głosie można było wyczuć radość, jakby spełniły się najskrytsze marzenia.
- Trzeba tylko dokładnie wszystko zaplanować, w taki sposób, żeby nikt się nie kapnął. Po wszystkim i tak nas pewnie wiesz. - Ricky pokazał jednoznaczny gest, palcem wzdłuż swojego gardła.
- Co Ty chcesz jeszcze planować? Jedyne co teraz musimy zrobić, to dostać się do domu Dżejmisona, sfilmować wszystko i podrzucić taśmę na konkurs.
- No nie wiem... A kiedy chcesz to zrobić?
- W Halloween...
Chłopcy odpięli rowery i nie mówiąc już nic więcej, wyjechali za szkolną bramę. Pojechali do domu Lennoxa, gdzie oglądając odcinek "True Crime Ju Es Ej", popalali marihuanę i marzyli o tym, by pojawić się w jednym z takich programów, jako główne postacie.
W domu Lennoxa było zawsze pusto, jego matka pracowała na dwa etaty. Jeden, jako kelnerka w restauracji fast food, ledwo wystarczał, żeby opłacić rachunki i utrzymać dom, który mąż zostawił jej po śmierci. Dlatego kiedy Tommy zginął w Iraku, pogrążona w rozpaczy Marry-Ann, zatrudniła się dorywczo, jako barmanka w klubie dla mężczyzn. Można powiedzieć że w domu bywała tylko na noc, więc Lennox często się włóczył późną porą po osiedlach. Sąsiedzi skarżyli się czasem Marry-Ann, że widzieli jej syna, jak strzela z wiatrówki do ptaków. Starsze małżeństwo państwa May, oskarżyło go nawet o zamęczenie ich kota, którego znaleźli martwego, tuż pod swoimi drzwiami, pewnej niedzieli. Współczuli Marry-Ann, jednocześnie gardząc jej synem, który budził w okolicy postrach, mimo swojej wątłej postury. Zawsze ubrany na czarno, wiecznie w kapturze i opryskliwy do granic możliwości. W dodatku bezczelny, co akurat w tym wieku było normalne u nastolatków.
Kiedy skończył się odcinek programu, Lennox wyszedł na moment do kuchni. Ricky usłyszał jak przyjaciel się z czymś tarabani. Po chwili Lennox wrócił, podszedł do siedzącego na kanapie kumpla i przytknął mu do skroni coś zimnego i stalowego. Ricky odwrócił się i z przerażeniem ujrzał, że Lennox mierzy do niego z rewolweru. W jego rękach, broń wyglądała na ogromną, zbyt dużą żeby utrzymać jedną dłonią. Srebrny rewolwer Smith and Wesson jego ojca.
- Kaliber .50 - powiedział po chwili Lennox, celując do swojego odbicia w lustrze.
- Tym potworem, możesz polować na słonie.
- Myślałem, że nie będziemy używać broni palnej? - odrzekł Ricky, obserwując kolegę, z lekkim poddenerwowaniem.
- Weźmiemy go, tak na wszelki wypadek. Wolę być przezorny, niż później na gorąco kombinować.
Resztę wieczoru, koledzy spędzili na jedzeniu pizzy i oglądaniu telewizji. Około drugiej w nocy, usłyszeli zamek w drzwiach wejściowych, co sygnalizowało powrót Mary-Ann do domu. Ricky cichaczem wymknął się przez okno w jadalni, a Lennox wyłączył telewizor i nakrywając głowę kocem udawał że śpi. Pomyślał że nieubłaganie zbliżało się jego przeznaczenie. Wypełni się to, do czego został powołany na ten świat. Kilka minut później, pomiędzy mordercze aspiracje odpływającego w sen nastolatka, a kompletną ciszę osamotnionego domu, wszeptał się delikatny i wyczuwalnie zmęczony głos matki.
- Nie będę Cię budzić synku. Śpij.
Mary-Ann pogłaskała Lennoxa po policzku i weszła na piętro do swojej sypialni...
Tegoroczne Halloween, miało być jednym z najhuczniejszych jakie pamiętali mieszkańcy Savannah. Na Festiwal Straszydeł, burmistrz Miasta szykował spektakularny pokaz połykaczy ognia, fajerwerki, wesołe miasteczko i wiele innych atrakcji, o których wieści wśród okolicznych dzieciaków nie milkły od września. Już od rana, centrum miasta, rynek, oraz plac i budynek ratusza, były upiększane dekoracjami. W samym centrum ratuszowego placu, budowano ogromną scenę, za którą znajdował się stelaż pod ekran projektora.
Lennox i Ricky cały ranek obserwowali dom dyrektora Dżejmisona. Zaopatrzeni w lornetki, ukryli się na strychu opuszczonego domu, po drugiej stronie ulicy. Kilka dni wcześniej, przynieśli tam swoje rzeczy, potrzebne do wykonania planu. Kiedy około godziny piątej po południu, pod dom dyrektora zajechał szary Range Rover, obaj zaczęli się nieco denerwować. Żaden jednak nie dawał poznać po sobie, że mieszanka podekscytowania, stresu i strachu przed niepowodzeniem, wewnętrznie nimi dosłownie miota.
- Wszedł do środka, teraz musimy tylko zaczekać aż się ściemni.
- Zapomniałeś durniu, że jest Halloween? Masa dzieciaków będzie się kręcić po okolicy, przecież nie możemy tak po prostu tam wejść.
- A czemu nie? Jeśli ktoś zapuka, nie otworzymy. Proste. Czego ty się boisz? Nic nie dostaną i pójdą dalej.
- Ricky nie był pewien tej odpowiedzi. Miał wrażenie, że to co mają zamiar zrobić, wyda się, zanim zdążą kiwnąć palcem. Uzgodnili więc, że lepiej wrócić, kiedy wszystkie dzieci pójdą do domów.
O godzinie jedenastej, ulice były już zupełnie puste. Czasem tylko przejechał jakiś samochód i po chwili znikał w mroku. Chłopcy zakradli się do garażu. Drzwi boczne, prowadzące do południowego skrzydła posesji, na ich opętane rządzą krwi szczęście, były otwarte. W środku panowała cisza i kompletna ciemność. Ricky włączył latarkę i świecąc nią pod nogi, ostrożnie i powoli wszedł po schodach na piętro. Wypatrując dom Dżejmisona przez lornetkę, wywnioskowali, że jego sypialnia znajduje się na końcu korytarza. Ricky podszedł pod drzwi, lekko nacisnął klamkę, która bezszelestnie ustąpiła. Dżejmison chrapał w swoim łóżku, nieświadomy intruzów, którzy stojąc nad nim, zamierzali zdecydować o jego losie. Lennox wyjął rewolwer i wycelował w śpiącego.
- Co ty wyprawiasz? - zapytał szeptem Ricky. - Nie taki był plan.
- Zamknij się. Mam lepszy pomysł. A teraz patrz. - Lennox podszedł bliżej do łóżka i dotknął lufą rewolweru skroni Dżejmisona. Ten obudził się i przerażony odskoczył na drugi koniec łóżka.
- Kim jesteście? Czego chcecie?
- Milcz! - Odrzekł Lennox mierząc do Dżejmisona.
- Zwiąż go na krześle! - Powiedział po chwili do Rickiego, a ten posłusznie wykonał polecenie.
- A teraz pigułki nasenne - mówił dalej Lennox nie spuszczając z celownika ofiary, mimo że Dżejmison już był związany i to całkiem ciasno.
- Nieważne kim jesteśmy - rzekł po chwili, podchodząc do dyrektora i siadając mu na kolanach, narysował rewolwerem krzyż na jego czole.
- Ważne kim będziemy po wszystkim. - Lennox wykrzywił twarz w złowrogim uśmiechu.
- Widzisz Dżejmison? Jesteś naszym lekiem na nieśmiertelność.
Ricky wrócił z kuchni ze szklanką wody i garścią pigułek. Wepchnął wszystkie ofierze do ust i przechylając głowę wlał zawartość szklanki. Dżejmison zakrztusił się i zaczął kaszleć. Kilka niepołkniętych tabletek poleciało na podłogę.
- Nie wiecie co robicie, głupcy - odrzekł Dżejmison, wypluwając z siebie słowa między kaszlnięciami.
- O, serio? No popatrz. A ty taki zmęczony. Jaaaka wielka szkoda. Ale nie bój się, obiecuję, że cię nic nie ominie.
To były ostatnie słowa, które dyrektor Dżejmison usłyszał tracąc przytomność.
- Zabierzmy go do piwnicy - powiedział Lennox, rozwiązując Dżejmisona, który bezwładnie osunął się z krzesła na podłogę. Chwycili go za ręce i nogi, z trudem znosząc po spróchniałych schodach. Pomieszczenie wyglądało trochę dziwnie. Betonowa posadzka była poczerniała w kilku miejscach, na ścianach z szarej cegły wisiały narzędzia, których ani Ricky, ani Lennox, nigdy wcześniej nie widzieli. Część piwnicy, była odgrodzona oszklonymi drzwiami. Jednak kiedy spojrzeli przez szybę, jedyne co zobaczyli, to jakieś kształty trudne do określenia, przez panujący po drugiej stronie mrok. Ricky stłukł szybę łokciem i wdrapał się do środka by otworzyć drzwi. Pokój wyglądał jeszcze dziwniej. Po środku stał ogromny metalowy stół, z wywierconymi otworami, takimi jak te do odpływu w zlewie, czy w wannie. Na półkach pod ścianą, więcej koszmarnie wyglądających narzędzi. Chłopcy w ciszy oglądali każdy przedmiot, nie bardzo rozumiejąc co właśnie odkryli i kim tak naprawdę jest dyrektor Dżejmison.
- O Stary! - powiedział nagle Ricky - lecę po kamerę.
Kiedy Ricky wrócił do piwnicy, Lennox siedział na metalowym stole i wpatrywał się w rewolwer ojca.
- Myślę, że powinniśmy nagrać kilka słów od siebie.
Ricky skierował obiektyw na kolegę i włączył nagrywanie.
- Coś od siebie? - Odparł Lennox.
- Przecież wszystko co chcemy przekazać, będzie oczywiste.
- No tak, ale skoro chcemy, żeby świat o nas pamiętał, musimy zostawić po sobie jakąś wiadomość. Ted Bundy, J.W Gacy, E. Kemper, wiesz co oni wszyscy mają wspólnego?
- Że to pojebani seryjniacy?
- Nie durniu! Każdy z nich, zostawił po sobie kilka słów, które cytuje się wszędzie. W książkach, filmach, popkulturze. My też musimy mieć swoje pięć minut sławy. Dajesz! Tylko bez gry aktorskiej. To ma być prawdziwe.
W tym momencie, na twarzy Lennoxa pojawił się strach i niedowierzanie. Wycelował rewolwer prosto w przyjaciela, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Ricky dostał w tył głowy metalowym pogrzebaczem. To Dżejmison ostatkiem sił, próbował ocalić własne życie. Lennox pociągnął za spust, rewolwer z ogromną siłą i hukiem wystrzelił, trafiając Dżejmisona prosto w twarz. Odrzut był tak silny, że Lennox przeturlał się przez stół i spadł na posadzkę tracąc przytomność...
Kiedy otworzył oczy, wcale nie był w żadnej piwnicy. Leżał po środku korytarza, który przypominał długi hol w jakimś biurze. Ściany, wszystkie pomalowane na ten sam, ciemno żółty kolor, w połączeniu z intensywnym światłem lamp, przyprawiał go o ból głowy. Panowała tu cisza, głucha i przenikliwa, duszna wręcz, której Lennox zaczął się trochę obawiać.
- Halo? - nikt nie odpowiedział.
- Jest tu ktoś? - Nadal cisza. Wydawało mu się dziwnym, że mimo donośnego wołania, w tym niekończącym się korytarzu, w ogóle nie ma echa. Zaczął iść przed siebie, trzymając blisko ściany. Korytarz skręcał to w lewo, to w prawo, a każdy następny wyglądał identycznie. Za jednym z zakrętów, coś się jednak wyróżniało. Jedna z jarzeniowych lamp na suficie zaczęła migać. Lennox przystanął dokładnie pod nią i wtedy zgasły wszystkie lampy, oprócz jednej, na samym końcu korytarza. Chłopak dostrzegł tam jakąś postać. A raczej jej kontur, który jak cień zniknął, tak szybko, jak się pojawił.
Lennox pobiegł w jej kierunku. Światła na powrót zapaliły się z taką oślepiającą siłą, że z zamkniętymi oczami gnał przed siebie wyciągając ręce do przodu. Te, w pewnej chwili natrafiły na coś oślizgłego i lepkiego. Otworzył oczy i zobaczył, że ma ręce ubroczone krwią. Pod ścianą, z rozwaloną z tyłu głowy czaszką, leżał Ricky, a za nim na ścianie były świeże ślady dłoni Lennoxa. Przerażony odskoczył nagle, bo Ricky otworzył oczy, wstał jakby nic mu nie było i podszedł do Lennoxa pokazując ranę.
- Patrz mordo, wylecą mi wszystkie pomysły...
Lennox zerwał się na równe nogi i spanikowany pognał wzdłuż korytarza, który tym razem biegł cały czas prosto.
- To się nie dzieje. To się nie dzieje! - Mamrotał pod nosem ledwo patrząc przed siebie. Zatrzymał się nagle, obrócił i zobaczył że nikt go nie ściga.
- Co tu jest kurwa grane? - krzyknął rozpłakując się jak mały chłopiec.
- Wypuśćcie mnie stąd!
Cisza. Ta sama, która go przywitała w tym opuszczonym przez logikę piekle.
W pewnej chwili, zrobiło się Lennoxowi okrutnie zimno. Z ust zaczęła iść para, kiedy oddychał. Z minuty na minutę czuł się bardziej zmęczony i senny. Siedząc pod jedną ze ścian, dostrzegł, że spod jego stóp coś zaczyna wychodzić. Coś czarnego. Zerwał się na nogi i z otwartą buzią obserwował, jak jego własny cień, próbuje oderwać się od niego. Po kilku minutach, cień oswobodził się, ukłonił Lennoxowi, zasalutował i odszedł wzdłuż przeciwległej ściany. Chłopak pobiegł za nim, w nadziei że to dziwne zjawisko doprowadzi go do wyjścia. Jednak szybko stracił cień z oczu, a wszelka nadzieja, jaka jeszcze mu została, zniknęła razem z nim. Światła ponownie zaczęły rozjaśniać i oślepiać, Lennox usiadł pod ścianą i zakrył oczy. Chwilę później, poczuł na sobie czyjąś dłoń. Bał się tego, co może zobaczyć, jeśli odsłoni rękę od twarzy. Kiedy to zrobił, zobaczył stojącego nad sobą Dżejmisona. Twarz Miał dosłownie porozrywaną, jakby coś w niej wybuchło. Chwycił chłopca za rękę i pomógł wstać. Lennox nie bardzo wiedząc co robić, trząsł się z przerażenia. Dżejmison poprowadził go wzdłuż korytarza, za jego zakrętem dostrzegł coś, czego wcześniej tam nie było. Ciemno zielone drzwi, z zawieszonym nad nimi, oświetlonym napisem exit. Lennox wyrwał się Dżejmisonowi, ten stojąc spokojnie, wskazał palcem w kierunku drzwi. Chłopiec bez wahania otworzył je, a to co zobaczył, zmroziło mu krew. W pustym pomieszczeniu stało krzesło, a nad nim, zawieszona pod drewnianym stropem gruba lina, zakończona pętlą. Lennox odwrócił się, ale w tym samym momencie Dżejmison Chwycił chłopca za ramiona, uniósł jakby był z plastiku i postawił na krześle, zakładając na szyję pętlę. Lennox śmiertelnie sparaliżowany strachem, czuł że coś nie pozwala mu się ruszyć, a kiedy spojrzał w dół, zobaczył że w podłodze jest jakaś zapadnia.
Drzwi z hukiem zamknęły się i zaległa zupełna ciemność.
- Witaj w moim domu. - Odrzekł złowieszczo głos wydobywający się z głębi mroku.
Wołałeś mnie namiętnie tyle czasu, aż w końcu jestem. Oto ja. Twoja upragniona śmierć.
Zapadnia otworzyła się, a ostatnie co Lennox tak naprawdę w swoim życiu poczuł, to jego łamiący się kręgosłup.
Przez kilka kolejnych tygodni, Savannah i okolice, huczały tylko o tej sprawie. Policja ujawniła w domu dyrektora szkoły scenę, tak brutalną, że policjanci, którzy dokonali tego odkrycia, musieli pójść na parę dni zwolnienia lekarskiego. Trzy ciała znaleziono w piwnicy domu dyrektora Dżejmisona, rankiem pierwszego listopada. Piętnastoletni Richard Stirling, został zamordowany. Zmarł w wyniku ran głowy otrzymanych metalowym narzędziem. Sześćdziesięciopięcio letni Arthur Dżejmison, ofiara morderstwa zginęła, w wyniku postrzału w głowę, bronią ciężkiego kalibru. Siedemnastoletni Lennox Redfield, śmierć samobójcza przez powieszenie. Ponadto, odkryto że dyrektor Dżejmison prowadził podwójne życie. Jego pasją była nekromancja i zagadnienie tak zwanych "backroom" Jeden z najbardziej znanych przykładów estetyki przestrzeni liminalnych. Backrooms są zwykle przedstawiane jako niemożliwie Duża, pozawymiarowa przestrzeń pustych pomieszczeń, do której można się dostać, opuszczając rzeczywistość.
Jedna z lokalnych gazet, tak opisywała te krwawe wydarzenia:
„Zaplecze nekromanty. Jak doszło do jednego z najbardziej brutalnych i tajemniczych morderstw ostatnich lat. Czy znany nauczyciel był sługą diabła?”