Przyjęcie pod siódmym /3/
spotkałem go w prezbiterium
w zwykłym szarym kościele
w dziewięćdziesiątym trzecim
roku chyba dla wszystkich
najgorszym...
niedaleko mazurskich jezior
gdzie pływały żaglówki
w mi prysnęła melancholia
gdzieś poszedł mój osobisty
kat…
raz śnił mi się Jezus
i pamiętam do dziś
zwykle nie pamiętam snów
czekam aż zjawi się znów
gdy Człowiek w bieli
wstępował do siódmych niebios
w dwa dni zniknęła choroba
aż lekarze oczy przecierali
z wielkiego świętego
zdumienia…
***
Jest czasem tak, że ludzie modlą się latami o coś i nie otrzymują. I są tacy, co raz się zwrócą umysłem i sercem do niebios i spływa na nich wszystko, co dobre. Czy dowodzi to, że Transcendencja jest niesprawiedliwa? Nie. Po prostu nie zawsze nasze chwilowe zachcianki byłyby dobre z perspektywy ostatecznej. Wypieramy eschatologię, czyli nobliwy dział teologii, czyli tak zwaną “teologią rzeczy ostatecznych”: śmierć, sąd, piekło lub niebo (czasem poprzedzone okresem spędzonym w stanie duchowym tak zwanego “purgatorium”, polskie - czyściec). Dlaczego wypieramy śmierć? To proste - nie jest to raczej nic dobrego, choć póki co nie osiągnęliśmy nieśmiertelności, a ponadto teolodzy uczą, że jest to jedyne wyjście poza “ten świat”. Zresztą były wyjątki - w ST prorok Ezechiel został “wzięty” za pomocą rydwanu z ciałem do nieba, tak samo Jezus i jego matka, Miriam, która nie umarła, lecz zasnęła. Pomijając fakt, czy tak było “naprawdę”, wiemy, że niemal wszyscy zmarli i zostali na Ziemi. A było ich ponad sto miliardów istnień ludzkich. Z kolei dla ludzi Wschodu, bliskiego i dalszego śmierć nie jest tabu, nie jest stygmatyzowana, zsyłana do hospicjum, aby “rodzina była spokojniejsza”. Śmierć jest naturalnym końcem rzeczy przemijających i ma wiele etapów - najpierw tracimy przede wszystkim młodość i wszelkie związane z nią profity, jak zdrowie, dobrostan, uroda, zdolności. Potem tracimy wygląd, zaczyna szwankować zdrowie, znika uroda i coraz częściej mniej się potrafimy skupić i coraz trudniej nam zapamiętywać nowe informacje i “ogarniać” wszystko. To dotyczy wszystkich i bez wyjątku, a każda kultura radzi sobie ze śmiercią inaczej. Ludzie Zachodu, mniej kolektywni niż ludy azjatyckie, są większymi indywidualistami, więc i częściej są samotni i nie mają wsparcia od nikogo. Cóż, kto żył nie dla ludzi, lecz tylko dla siebie, nie może liczyć na tak częstą pomoc, jaką otrzymują społecznicy i na liczną obecność żałobników na pogrzebie. Ludzie Wschodu są bliżej siebie i naturalny strach zwierzęcy przed końcem jest “rozpuszczany” w społeczeństwie mniej więcej równomiernie. My inaczej - stworzyliśmy cały przemysł funeralny, pogrzebowy, opiekę paliatywną i jej ograniczenia. Inne kraje poszły jeszcze dalej i zalegalizowały “wspomagane samobójstwo”, szumnie i efeumistycznie zwane “dobrą śmiercią”, czyli śmiercią z wyboru, gdy ból staje się nie do wytrzymania, tym bardziej, gdy bilans życia jest negatywny i pojawiają się stany depresyjno-lękowe. Zapomnieliśmy trochę o etyce i moralności - szczególnie to drugie słowo jest wypierane, bo jest źle rozumiane: moralność nie polega na seksualnej sterylności, lecz na kierowaniem się w życiu rozumem i pomaganiem ludziom, nawet, gdy wątpimy we własne siły i wycofujemy się pod byle jakim pretekstem od dobroczynności.
Żeby jednak nie było przy sobocie tak minorowo - życie zawsze ostatecznie zwycięża, ostatnie słowo nie należy do śmierci. Byłby to koszmarny świat, gdybyśmy wyłonili się na ułamek sekundy z nicości, by zaraz do niej powrócić. Dlaczego uwierzyliśmy, że powstaliśmy przypadkowo z nicości i tam wrócimy? O tym następnym razem…
***
***
od dziecka byłem bez wiary
gdy tata obiecywał
że dziadka gdzieś Tam spotkamy
nie mogłem też zwyczajnie uwierzyć
że można kogoś przybić do krzyża
myślałem że to nieprawda
dziś wiem że to była prawda
żyję za bardzo tym światem
i mało myślę o niebie
dziś czekam już tylko
na podniesiony semafor
aż wieża da znak
do odlotu…
***