Lucyna
wełna chrzęści pod palcami niczym zlepek waty
tej samej która zalega we framugach okna
na głogu przysiadła sójka
patrzy na świat spode łba
tylko turkus gdzieniegdzie przebija na skrzydłach
aż żal puścić ją wolno
opasłe gruszki tłuką ziemię
cóż ona winna że leży odłogiem
zamiast rodzić raz po raz
już nawet chrzan zwinął zieloność
by nie zakłócać przeobrażenia
w taki dzień nosisz w sobie pleśń
rozgarniając zgniłą przestrzeń
niby zwyczajnie
podzielność uwagi między ich troje